Friday, December 30, 2011

Kto jest kim w redakcji "Jutrzenki"

Z okazji 15-lecia „Jutrzenki” postanowiliśmy uchylić rąbka tajemnicy i podzielić się z czytelnikami informacją o tym, jak działa nasza redakcja. O tym, kto jakie role odgrywa, kto jakie zadania wykonuje, żeby każdy kolejny numer mógł ujrzeć światło dzienne, można przeczytać poniżej.

WYDAWCA

  … to ktoś, kto zakłada czasopismo, wykłada pieniądze na jego rozruch i utrzymanie do czasu, gdy zacznie ono na siebie zarabiać. Wydawca określa linię programową pisma – decyduje, jakie tematy i w jaki sposób ono porusza, musi zorganizować kolportaż pisma i pozyskać reklamodawców. „Jutrzenka” to czasopismo bezpłatne wydawane na początku na koszt własny założycieli, a od 2000 roku jest finansowane przez Fundację „Pomoc Polakom na Wschodzie” ze środków Senatu RP. Kolportaż za granicę – do bibliotek, organizacji i instytucji w Polsce, Rumunii oraz Wielkiej Brytanii od 2006 roku do II kwartału 2011 roku był finansowany przez Ambasadę RP w Kiszyniowie. Na chwilę obecną z powodu braku środków byliśmy zmuszeni zawiesić wysyłkę pisma za granicę. Natomiast kolportaż krajowy redakcja pokrywa ze środków własnych albo wysyła przez zaprzyjaźnione osoby, które zawożą część nakładu do skupisk polonijnych w Mołdawii.
  Linia programowa oraz tematy poruszane w naszym miesięczniku są określone w dużej mierze przez polonijny charakter czasopisma. Ale oprócz wydarzeń polonijnych w „Jutrzence” podejmowane były inne tematy i wprowadzane nowe rubryki z inicjatywy poszczególnych członków zespołu redakcyjnego. Jako że skład redakcji ciągle się zmieniał, zmieniała się też „Jutrzenka”. Oprócz tego, periodycznie przeprowadzamy ankiety wśród czytelników, żeby dopasować jak najlepiej swoją treść i formę do ich oczekiwań. Reklamodawców, niestety, nie mamy za dużo m. in. z powodu ograniczonego zasięgu oraz specyficznej grupy odbiorców. Chociaż czasami udaje się nawiązać kontakty z potencjalnymi reklamodawcami z Polski, zazwyczaj takie transakcje nie dochodzą do skutku.
  Do 2011 roku Stowarzyszenie „Dom Polski” w Bielcach występowało jako symboliczny wydawca miesięcznika. W tym roku kierownictwo stowarzyszenia się z tego wycofało, ale jego członkowie nadal angażują się aktywnie w redagowanie „Jutrzenki” i czekają z niecierpliwością na każdy nowy numer. Więc możemy śmiało powiedzieć, że „Jutrzenka” wydaje siebie sama przy wsparciu finansowym Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” oraz entuzjazmie i poświęceniu swoich współpracowników.

REDAKTOR NACZELNY

  To osoba pierwsza po Bogu w redakcji. Rozstrzyga o kształcie czasopisma, decyduje o tym, jakie artykuły się pojawią, a jakie nie, w jaki sposób zostaną zredagowane, wreszcie, które staną się tematami numeru i zbudują okładkę, a które trafią na sam dół ostatniej strony. Oprócz tego omawia z autorami tematy, sam redaguje gotowe teksty, zleca poprawki, często ustala układ materiału na stronie i akceptuje gotowe do druku kolumny. Redaktor naczelny także reprezentuje redakcję na zewnątrz w oficjalnych kontaktach z władzami, jest gościem ważnych konferencji i kongresów.
  W przypadku „Jutrzenki”, nasza redaktor naczelna Helena Usowa wykonuje jeszcze szereg zadań należących do obowiązków sekretarza redakcji w innych czasopismach: pilnuje terminowego spływu tekstów, rozstrzyga o ewentualnej konieczności skrócenia materiału lub jego rozbudowania, tak by pasował do zaplanowanej powierzchni. Oprócz tego odgrywa również rolę księgowego, przygotowując sprawozdania, żeby się rozliczyć z przyznanych przez Fundację kwot oraz składa nowe wnioski o dofinansowanie na kolejny rok. A także bawi się w dziennikarza przeprowadzając wywiady i przygotowując relacje i sprawozdania z różnych spotkań.

DZIENNIKARZE I REPORTERZY

  Tu sprawa jest jasna – dziennikarz pisze teksty, które są publikowane w prasie. A reporterzy docierają na miejsca wydarzeń, które są podstawą dla ich relacji. Stali korespondenci „Jutrzenki” to Olga Klimowicz ze Styrczy, Katarzyna Zawalniuk z Grigorówki, ja z Warszawy (byłam korespondentem dopóki nie miałam zaszczytu zaklasyfikować się do zespołu redakcyjnego). Poza stałymi korespondentami mamy grono współpracowników składające się z s. Doroty Góral, Any Iovu, Ałły Klimowicz, Witalija Majewskiego, Anny Szarek, Dobromiły Wrońskiej oraz Stanisława Zelka. Do naszego zespołu redakcyjnego należą również Wanda Burek i Tadeusz Gaydamowicz – honorowi członkowie naszej redakcji z długoletnim stażem współpracy z „Jutrzenką”.
  Do redakcji Jutrzenki spływają także liczne listy od czytelników oraz polonijnych organizacji, takich jak Polskie Towarzystwo Medyczne w Mołdawii, Uniwersytet Trzeciego Wieku, Stowarzyszenie „Polska Wiosna w Mołdawii”, Spotkania Małżeńskie, Stowarzyszenie Polaków Gagauzji, Stowarzyszenie „Jasna Góra”, Liga Polskich Kobiet, Centrul Polonez, Związek Polaków w Mołdawii, Koło Polskich Rodzin z Oknicy i Grigorówki, które są zainteresowane przedstawieniem swojej działalności w mediach. Przygotowują relacje o zorganizowanych przez nich spotkaniach czy wyjazdach.
  Dziennikarze i korespondenci w naszej redakcji są jednocześnie redaktorami i tłumaczami, ponieważ zajmują się nie tylko przygotowywaniem relacji o wydarzeniach z życia Polonii mołdawskiej i stosunkach polsko-mołdawskich, ale także redagowaniem wiadomości, tłumaczeniami z języka rosyjskiego i rumuńskiego na polski, przeprowadzaniem wywiadów oraz prowadzeniem takich rubryk jak Savoir Vivre, Na wesoło, Klub Mądrej Sówki oraz rubryk edukacyjnych Uczymy się polskiego, Zagadki Biblijne, itd. Wymyślamy i organizujemy różne konkursy, angażując dzieci i młodzież, zachęcając ich do wysyłania swoich prac czy odpowiedzi na pytania oraz szukamy sponsorów, żeby wynagrodzić im wysiłek.

KOREKTA

  Korektą w „Jutrzence” zajmują się lektorzy i nauczyciele języka polskiego, którzy przyjeżdżają do Mołdawii prowadzić zajęcia dla miejscowej Polonii. Zawsze przywiązywaliśmy do tego dużą wagę i staraliśmy się, żeby w „Jutrzence” nie było żadnych błędów. W ciągu kilku lat współpracowaliśmy w zakresie korekty tekstów z następującymi osobami: Wandą Burek, Anną Szarek, Dorotą Kruczek, Beatą Chodzińską, Justyną Jancz, Joanną Stanek, Justyną Chmielewską-Ţurcan, Stanisławem Zelkiem, Sławomirem Pietrzakiem, Małgorzatą Dybcio, Ewą Prus, Danutą Kopecką, Iloną Piwowarczyk, Dobromiłą Wrońską.
 
GRAFIKA, FOTOGRAFIE I DRUK

  Dział, który dba o wygląd gazety. Są w nim bardzo rożne stanowiska. Łamacze (składacze) wlewają teksty na kolumny, czyli strony, dbając o ich poprawne rozmieszczenie. Graficy odpowiadają za ciekawy wygląd stron, wielkość i krój tytułów, dostarczają ilustracji. W „Jutrzence” wszystkie te obowiązki wykonują: redaktor naczelna Helena Usowa, redaktor techniczny Stefan Ladryk oraz Małgorzata Kiryłłowa. Za fotografa robię ja oraz Małgorzata Kiryłłowa i Aleksy Bondarczuk.
  Redaktorem technicznym odpowiedzialnym za druk jest Stefan Ladryk. Natomiast redaktorem strony internetowej – Włodzimierz Kurojedow. Strona powstała w 2004 r., a od 2011 roku zaczęliśmy wykładać w Internecie numery „Jutrzenki” w formacie PDF do pobrania, ale z powodu odmowy dofinansowania strony internetowej przez Fundację „Pomoc Polakom na Wschodzie” musieliśmy zawiesić publikowanie numerów w Internecie i rozpocząć poszukiwanie sponsorów. W dobie Internetu i komputeryzacji strona internetowa jest jednym z najważniejszych atrybutów wydania, dlatego dołożymy wszelkich starań, żeby wznowić publikację „Jutrzenki” w Internecie.

PODSUMOWANIE

  A więc tak działamy w „Jutrzence”, często przekładając własne sprawy na dalszy plan, żeby zająć się pracą społeczną w redakcji. I właśnie taka praca sprawia mi najwięcej przyjemności. To jest nieopisane uczucie, kiedy możesz zobaczyć własny świeżo wydrukowany tekst lub zdjęcie, czytać opinie czytelników na ten temat, przekazywać i ułatwiać innym dostęp do informacji, mieć świadomość, że coś po nas zostanie i będzie służyć następnym pokoleniom, chociażby do sporządzania samolocików z papieru :)

Jutrzenka 10-11/2011 str. 11-12 - Numer Jubileuszowy z okazji piętnastolecia Jutrzenki

Friday, December 2, 2011

Savoir vivre dla zmotoryzowanych

Mam nadzieję, że nikogo nie zmartwię, jeśli powiem, że kultura zachowania obowiązuje również na drodze. Co więcej, na drodze należy przestrzegać norm etycznych nawet bardziej niż w bezpośrednich relacjach międzyludzkich, ponieważ nawet drobne wykroczenie może mieć katastrofalne skutki. Na drodze nie jest tak, jak w autobusie, gdzie nic strasznego się nie stanie, jeśli będziemy się bezczelnie pchać. Jeżeli będziemy się „pchać” na drodze, to może nas (i innych uczestników ruchu albo pieszych) dużo kosztować. W najlepszym przypadku - dużo pieniędzy, a w najgorszym – czyjeś życie.

Za bezpieczeństwo i porządek na drodze jesteśmy odpowiedzialni wszyscy. W dużej mierze od nas samych zależy jak dużo czasu spędzimy w korkach, pod warunkiem, że wszyscy (albo przynajmniej większość) będziemy się kulturalnie zachowywać na drodze, uważać na innych, rozsądnie oceniać sytuację i podejmować szybkie i trafne decyzje. Oprócz przestrzegania jasno sprecyzowanych przepisów ruchu drogowego warto pamiętać także o normach moralnych i być czujnym na wszystko, co się dzieje wokół nas.
 
Przede wszystkim, samochodem należy jeździć wyłącznie po jezdni. Nawet jeśli długo czekamy w korku, nie można wjeżdżać na chodnik lub zawracać na przejściu dla pieszych pod żadnym pozorem. Chodnik jest, jak sama nazwa wskazuje, do chodzenia, a przejście dla pieszych jest przeznaczone dla pieszych.

Nie zaleca się próbować „przeskoczyć” na żółtym świetle szczególnie, jeśli jesteśmy jeszcze daleko od świateł i mamy wystarczająco czasu, żeby zahamować. Co innego, jeśli światło zmienia się na żółte tuż przed nami. Wtedy jeszcze można się wytłumaczyć, że nie zdążylibyśmy zahamować i wylądowalibyśmy na środku skrzyżowania.

Unikajmy złośliwych i niebezpiecznych zachowań na drodze, takich jak przyspieszanie, gdy ktoś zaczyna nas wyprzedzać; „podganianie” kogoś, kto według nas jedzie za wolno podjeżdżając mu pod sam zderzak; wymuszanie pierwszeństwa. Jeśli chcemy zmienić pas nie wystarczy tylko włączyć sygnalizację świetlną, warto się jeszcze upewnić, że jest wystarczająco miejsca do wykonania manewru. Nie rekomenduje się, a nawet jest karane, rozmawianie przez telefon podczas jazdy (nie dotyczy używania zestawu „hands-free”). To jest po pierwsze niewygodne, a po drugie niebezpieczne. Szczególnie chciałabym uczulić na to mężczyzn, ponieważ jak wynika z badań i stereotypów, nie są oni w stanie skupić się na kilku rzeczach naraz, a więc są bardziej narażeni na niebezpieczeństwo wypadku. Kobiety natomiast, podobno mają podzielną uwagę. Jednak chciałabym zwrócić uwagę na to, że malowanie ust stojąc przed skrzyżowaniem na zielonym świetle, kiedy za nami wszyscy się denerwują, to nie jest dobry pomysł. Czasami mam wrażenie, że niektórym kobietom się wydaje, że kierowcy-mężczyźni powinni im ustąpić, dlatego że są kobietami. To jest piękny gest pod warunkiem, że wynika z inicjatywy mężczyzny. W przeciwnym przypadku kobiety powinny się kierować przede wszystkim przepisami ruchu drogowego, żeby uniknąć napiętych sytuacji.

Jeśli podjeżdżamy do zakorkowanego skrzyżowania od razu warto się moralnie przygotować, że to trochę może potrwać. Nie trzeba za wszelką cenę próbować wjechać na środek, jeśli nie jesteśmy pewni, że będziemy mogli z niego wyjechać na czas. Lepiej się zatrzymać przed przejściem dla pieszych (nawet na zielonym) i cierpliwie poczekać, aż się zwolni miejsce albo zmieni światło. W taki sposób unikniemy sytuacji, w której zostaniemy pośrodku skrzyżowania i zablokujemy przejazd kierowcom, którzy mają akurat zielone światło. Najlepsi są kierowcy długich pojazdów, którzy widząc, że się nie zmieszczą i tak wjeżdżają na skrzyżowanie i blokują go całkowicie!
 
Na drodze, tak jak wszędzie, trzeba myśleć przed każdym manewrem, trzeba przewidywać i być gotowym na nieoczekiwane ruchy kierowców wokół nas. Na przykład wyobraźmy sobie następującą sytuację: w obie strony jest po jednym pasie bez możliwości wyprzedzania, ktoś chcąc skręcić w lewo stoi i czeka aż cały sznurek samochodów z przeciwległej strony przejedzie. W tym momencie niepozbawione sensu byłoby, żeby któryś z tych samochodów się zatrzymał na moment i przepuścił skręcającego w lewo, żeby nie blokował przejazdu.
 
Patrząc na ruch drogowy z perspektywy pasażera, który nie musi cały czas być skupionym na prowadzeniu, mogę powiedzieć, że jazda przypomina mi taniec. Na autostradzie, gdzie nie ma skrzyżowań, świateł czy przejść dla pieszych, jest to taniec spokojny i płynny. Uczestnicy mają dobrze opanowane kroki, zjeżdżają w prawo, żeby ustąpić drogę innym, którzy jadą na większej prędkości. Później wracają na lewy pas i wyprzedzają samochody jadące wolniej. Natomiast jazda po mieście to już całkiem inny taniec, pełny gwałtownych ruchów, emocji i gestykulacji.
 
Tak na marginesie, odpowiedzialność za bezpieczeństwo ruchu spoczywa nie tylko na kierowcach. Piesi również powinni się stosować do przepisów ruchu drogowego, norm moralnych, a przede wszystkim kierować się rozsądkiem i ufać instynktowi samozachowawczemu. Ale to jest już temat na inny artykuł.

Thursday, October 6, 2011

Drive

Najwyraźniej nie zrozumiałam tego filmu. Po seansie chciałam biec do kasy i prosić, żeby mi zwrócili kod promocyjny albo pieniądze, żebym mogła pójść na jakiś inny! Film ten został zaprezentowany publiczności, m.in. na stronie kina, jako akcja, dramat. Akcji w tym filmie może nazbiera się na 5 minut, a może i nie. A dramatem były stroje głównego bohatera.


Jeśli mnie ktoś zapyta, o czym był ten film, nie będę w stanie jednoznacznie odpowiedzieć. Może o wyścigach? Ale wątek wyścigowy skończył się nie zdążywszy się dobrze zacząć. Shannon (właściciel garażu, gdzie pracował Driver) wyprosił u znajomego biznesmena/gangstera pieniądze na start, które chciał zainwestować w głównego bohatera. Inwestor miał okazję jeden raz zobaczyć kierowcę na torze i na tym właściwie koniec.

A może film był o nocnej pracy głównego bohatera? Oferował on swoje usługi transportowe tym, którzy chcieli ukryć się z kradzionymi pieniędzmi przed policją. Temu poświęcono kilkanaście minut na samym początku filmu i powrócono do tego wątku, kiedy główny bohater pomagał Gabrielowi, mężowi swojej sąsiadki (w której zresztą się podkochiwał) okraść lombard, żeby zwrócić długi kolegom z więzienia. Tym razem ucieczka się nie do końca udała, mąż został śmiertelnie postrzelony, ale Driver odjechał z dziewczyną i pieniędzmi.

A może to jednak film o zemście? Po śmierci Gabriela Driver rozpoczął prześladowanie tych, którzy stali za śmiercią sąsiada. Udało mu się zresztą wszystkich załatwić i ranny (dostał nożem w brzuch) pojechał w siną dal pozostawiając ostatnią ofiarę i pieniądze na parkingu oraz owdowiałą sąsiadkę z kilkuletnim dzieckiem na pastwę losu.

Ogólnie film dosyć nudny, krótkie i sztywne dialogi, mało emocji, długie pauzy między wypowiedziami i skąpa ścieżka dźwiękowa. Niektórzy mogą powiedzieć, że to dodawało tajemnicy. Tajemnicę tę co jakiś czas rozwiewały sceny zabójstw pożyczone od Tarantino. Miałam wrażenie, że sam Quentin wprowadził pewne zmiany do scenariusza, żeby dodać trochę akcji do „akcji”.

Nawet nie można było w pełni docenić i podziwiać Ryana Goslinga ponieważ, nie wiadomo z jakiej przyczyny, kostiumolodzy stwierdzili, że do tej roli najlepiej pasuje strój „pedałowaty”. Otóż przez cały film Driver paradował w obcisłych spodniach i krótkiej koszulce dżinsowej oraz białej (nie wiem czy nie atlasowej) kurtce z dużym pomarańczowym skorpionem na plecach.

Nic dziwnego, więc, że przez cały film chichrałyśmy się z kuzynką, a kolega z tyłu po seansie nie wytrzymał i doradził nam, żebyśmy następnym razem kupiły bilety na Smerfów. Chyba ma rację, lepiej byśmy poszły na Smerfów! :)



 

Thursday, September 1, 2011

U lekarza

Każdy z nas przynajmniej raz w życiu musiał pójść do lekarza, a jeśli są tacy, którzy nie musieli, to możemy im tylko pozazdrościć. Przed każdą wizytą warto się przygotować, chociażby moralnie, żeby przebiegła ona gładko i bez niepotrzebnych komplikacji.

Wybierając się do lekarza warto zasięgnąć opinii znajomych bądź zapoznać się z publicznie dostępnymi informacjami na temat danego lekarza, ponieważ wiadomo, że każdy ma swoje podejście i poglądy na temat chorób czy traktowania pacjenta. Pacjenci również mają różne oczekiwania, więc najlepiej zapisać się do takiego lekarza, który najbardziej nam pasuje. Osobom, które mają określone preferencje co do płci lekarza, radzę wcześniej zapisać się zgodnie z tymi preferencjami, żeby uniknąć na wstępie ewentualnego zawstydzenia. Kobietom, które pragną wyeliminować wszelkie podteksty erotyczne mogące się pojawić na przykład przy badaniach wymagających zdjęcie ubrań, zaleca się założenie nie pasujących do siebie części garderoby intymnej (np. białe majtki i beżowy stanik) oraz powściągliwe zachowanie.

Żeby wizyta była krótka i skuteczna warto się merytorycznie do niej przygotować. Jeśli idziemy do danego lekarza po raz pierwszy i nie zna on naszej historii choroby, warto przynieść ze sobą związane z dolegliwościami wyniki badań, zdjęcia, skierowania lub inne dokumenty medyczne, które mogą mu pomóc szybciej zrozumieć sytuację i wystawić dobrą diagnozę. Przed wizytą najlepiej przemyśleć w domu co będziemy opowiadać i zapamiętać najważniejsze informacje, które trzeba lekarzowi przekazać. Sformułujmy też precyzyjnie nasze wobec niego oczekiwania, żeby uniknąć sytuacji, kiedy wychodzimy od lekarza, a nadal nie wiemy jak należy dalej postępować.

W przypadku skierowania na badania specjalistyczne trzeba przestrzegać wymagań wskazanych przez lekarza, np. nie jeść przed pobraniem krwi, nie pić przed badaniem USG, na USG piersi przyjść w określonym okresie cyklu, itd. To zapewni maksymalną precyzję wykonanych badań, gdyż zbędne czynniki nie będą zakłócać wyników.

Nie zapominajmy również o higienie osobistej przed wizytą do lekarza, szczególnie, jeśli wiemy, że trzeba będzie się rozebrać. To uprzyjemni przebieg wizyty lekarzowi i zaoszczędzi wstydu pacjentowi. Z higieną osobistą nie trzeba jednak przesadzać w przypadku wizyty u ginekologa, żeby umożliwić lekarzowi pobranie miarodajnego materiału do badania cytologicznego.

Nawet jeśli nic nam nie dolega, pamiętajmy o kontrolach okresowych, szczególnie jeśli mamy obciążenie genetyczne (występowanie danej choroby w rodzinie), to pomaga zidentyfikować ewentualne choroby w początkowej fazie i umożliwia jej skuteczne zwalczanie.

Oczywiście, najlepiej jest w ogóle nie chorować, cieszyć się dobrym zdrowiem, prowadzić zrównoważony tryb życia i się nie denerwować. Wtedy będziemy mogli sobie pozwolić zamiast na wizytę, chodzić do zaprzyjaźnionych lekarzy na herbatę. Sto lat!

Monday, July 18, 2011

Współpraca popłaca

Wszyscy znamy takie osoby, które z każdym potrafią znaleźć wspólny język, wszędzie potrafią się dogadać i szybko załatwić wszelkie sprawy. Otóż one na własnej skórze przekonały się, że z ludźmi lepiej jest współpracować i żyć w zgodzie niż prowadzić wojnę. Na współpracy więcej się zyskuje, natomiast na ciągłych kłótniach i niezgodzie się traci, głównie nerwy i czas.

Udaną współpracę mogą nam zapewnić takie cechy jak otwartość, tolerancja, serdeczność, słowność, odpowiedzialność. Warto nawiązywać nowe znajomości, podtrzymywać kontakty, starać się być miłym nawet z najbardziej nieprzyjemnymi osobnikami. W sytuacjach kryzysowych nie warto trzymać się kurczowo swoich racji, lecz trzeba wysłuchać i wziąć pod uwagę argumenty i motywy drugiej strony, starać się postawić siebie na jej miejsce, w ten sposób łatwiej będzie dojść do kompromisów. No więc właśnie! Kompromisy są nieodłącznym elementem udanej współpracy, z tym że, powinny one wychodzić z obu stron.

Oczywiście są osoby, z którymi nie można się dogadać, wolą one prowadzić wojnę niż ustąpić, jakby czerpały przyjemność z negatywnej energii. Takich to lepiej unikać i nie marnować swój czas. Z takimi, niezależnie od tego, w którą stronę idą, nam nie po drodze.

Starajmy się nie odmawiać ludziom dla tak zwanej zasady. Jeżeli nie stanowi dla nas większego trudu spełnić czyjąś prośbę, to tak też zróbmy. W taki sposób zapewnimy sobie dobre kontakty oraz damy drugiej stronie możliwość odwdzięczenia się kiedyś. Może to brzmi trochę interesownie, ale przyjemna atmosfera i dobre stosunki są chyba w interesie każdego.

Prosząc kogoś o pomoc zastanówmy się najpierw, czy nasza prośba nie przysporzy kłopotów danej osobie, no chyba, że jest to nasza ostatnia szansa. Wtedy starajmy się zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby ułatwić spełnienie takiej prośby. Natomiast jeśli ktoś spełni naszą prośbę, warto w jakiś sposób pokazać swoją wdzięczność oraz to, że tę pomoc doceniamy. Może to być jakiś drobiazg, słodycze lub po prostu słownie bardzo ładnie podziękować oraz zapewnić, że można liczyć również na naszą pomoc w razie potrzeby. To sprawi, że dana osoba nie będzie czuć się wykorzystywana i będzie przekonana, że prowadzić interesy z nami to czysta przyjemność.

Jutrzenka 6/2011 str. 26


Friday, July 1, 2011

Suszone śliwki nadziewane orzechami

Tego dania nie może zabraknąć na mołdawskich stołach podczas wszelakich uroczystości. Jest ono również popularne w południowych regionach Ukrainy.


Składniki:

Suszone śliwki bez pestek

Orzechy włoskie

Półsłodkie czerwone wino

Cukier



Każdą śliwkę nadziewamy ćwiartką orzecha włoskiego i układamy je w głębokim garnku, zalewamy winem. Dodajemy cukier (4-5 łyżek na szklankę wina). Wstawiamy na duży ogień aż zacznie wrzeć, potem zmniejszamy ogień i gotujemy około godziny. Wino musi wyparować i zgęstnieć.

Schłodzone śliwki podajemy z bitą śmietaną.



Friday, June 3, 2011

Accepted (2006)

This is a great movie about how beautiful things may come from a desperate try to fit in the general model "Going to college is the key to success and happiness". South Harmon Institute of Technology (abb. SHIT), "founded" by 4 guys whose candidatures were rejected from every college they applied for, is the ideal place for those who don't fit in, those who were kicked out from everywhere, those who are a bit different from the masses, those who don't know where they're going and what they're looking for in this life but they want to find it and to have fun in the process.

All those people were accepted "by mistake" to the non-existing college and this gave them the chance to learn, to move forward and allowed them to avoid ruining their lives by thinking that they are loosers because they didn't go to college. Quoting "dean" Lewis, many young people are going to college only due to the prospect of a well paid job.

This movie shows how talents can be discovered and bloom if they have the appropriate conditions, which are freedom of choice, lack of or disregard for ambient pressure and a strong desire to learn and to be better. It inspires you to discover your own hidden talents, makes you want to change the world and feel like everything is possible.

Tuesday, May 24, 2011

Dwie byłe „Jaskółki”* w Sopocie


IMG_8387
From Sopot with love

W tym roku Święta Wielkanocne minęły bardzo, ale to bardzo, nietradycyjnie. Nie było baranka, ciast, nawet pisanek. I świątecznego obżarstwa też nie było. Było za to dużo spaceru, morskiego powietrza i ryb, a wielkanocny obiad składał się z przysmaków ze „strefy dobrych cen” w McDonalds.

Większość bliskich i znajomych pojechała na święta do swoich rodzin, a nam z kuzynką Anią, z różnych przyczyn, nie udało się w tym roku zawitać do Mołdawii na Święta. Postanowiłyśmy zatem Wielkanoc spędzić w Sopocie. W sobotę wielkanocną z samego rana wsiadłyśmy do pociągu Tanich Linii Kolejowych do Gdyni i po, mniej więcej, siedmiu godzinach wysiadłyśmy na dworcu w Sopocie. Przy okazji widziałyśmy przez okno Stocznię Gdańską. Te ogromne konstrukcje naprawdę robią wrażenie!

W Sopocie byłam wiele lat temu na koloniach, ale, jak się okazało, nic nie pamiętałam z tamtego wyjazdu. A Sopot jest piękny: ładne secesyjne kamieniczki, zadbane ogródki, parki i kolorowe klomby. Najbardziej zaimponował mi brak hałasu samochodów, syren i to że nikt nigdzie się nie spieszył.

Pogoda, można powiedzieć, dopisała. Pomimo to, że było jeszcze dosyć zimno (jak to nad polskim morzem) słońce cieszyło turystów swoimi promieniami i rozgrzewało piasek na plaży do tego stopnia, że swobodnie można było zdjąć buty i zanurzyć gołe stopy w piasku (co też zrobiłyśmy).

Największy zabytek Sopotu to, oczywiście, drewniane molo (podobno jedno z największych w Europie). Na samym jego końcu trwały prace budowlane nad przyszłą przystanią jachtową. Mnóstwo ludzi spacerowało tam i z powrotem albo po prostu wpatrywało się w horyzont. Niedaleko plaży i molo znajduje się, zabytkowa już, Latarnia Morska, która jest udostępniana do zwiedzania turystom. Po jednej i po drugiej stronie mola sprzedawcy biżuterii bursztynowej i pamiątek rozłożyli swoje skarby. Kupiłyśmy sobie magnesy z Sopotem na lodówkę, a ja kupiłam dwie broszki z bursztynem: jedna w kształcie nutki, a druga w kształcie klucza muzycznego.

Spacerując plażą doszłyśmy do przystani rybackiej, gdzie stały łodzie rybaków. Tuż niedaleko przystani jest bar o tej samej nazwie („Przystań”), gdzie serwują pyszne ryby sezonowe pieczone beztłuszczowo w specjalnym piecu. Podobno niektóre polskie gwiazdy i gwiazdeczki są w tym barze częstymi gośćmi i nie ma co się dziwić, rybka – palce lizać!

A niedaleko naszej kwatery znalazłyśmy klimatyczną herbaciarnię „Jamajka” (na ulicy Grunwaldzkiej), gdzie napiłyśmy się pysznej herbaty owocowej z kawałkami suszonych owoców. Oprócz herbaty i kawy można było tam nabyć także wino. Na półkach zobaczyłam także wina mołdawskie m.in. Lidia oraz Codru.

W niedzielę wielkanocną udałyśmy się na mszę świętą, żeby uczcić zmartwychwstanie Jezusa. W tym dniu ksiądz wygłosił bardzo pouczające kazanie, niektóre fragmenty pamiętam doskonale, może dlatego, że są dla mnie szczególnie aktualne. Otóż mówił on o tym, że bez względu na wszystko powinniśmy być dobrzy i wyrozumiali dla ludzi. To, że inni są niemili nie może służyć usprawiedliwieniem dla nas: „Wszyscy tak robią”. Każdy będzie się rozliczał w końcu ze swoich własnych działań. Warto sobie o tym przypominać w chwilach, kiedy opadają ręce i nie ma już sił, żeby nadstawić drugi policzek.
 
Z jednej strony było nam trochę przykro, że nie mogłyśmy spędzić świąt z całą rodziną i najbliższymi w tradycyjnej atmosferze, ale z drugiej – ta podróż była nowym pięknym doświadczeniem i dowodem na to, że można przeżyć święta (i to bardzo fajnie) nie obżerając się.


Latarnia Morska




Molo






Przystań rybacka






*dla tych, którzy nie są w temacie, należałyśmy z Anią do zespołu wokalnego “Jaskółki” przy Domu Polskim w Bielcach, Mołdawia.


Friday, May 13, 2011

Czyste środowisko – czyste sumienie

Maj to czas spacerów, wycieczek, wyjazdów, pikników, spotkań na działce przy ognisku i kiełbaskach, wypadów do lasu, itd. Lubimy odpocząć na łonie natury, zanurzyć zmęczony codzienną pracą wzrok w uspokajającą zieleń trawy, drzew i krzaków, wdychać pełną piersią świeże powietrze… I wszystko dobrze dopóki nie potkniemy się o plastikową butelkę lub nie poślizgniemy się na skórce banana albo wiatr nie przyniesie jakiejś brudnej plastikowej torebki.

Nikomu nie podoba się  widok śmieci porozrzucanych na przestrzeniach publicznych, prawda? Zatem musimy się postarać, żeby zachować otaczające nas środowisko w stanie sprzyjającym harmonijnemu współistnieniu człowieka i przyrody. Przecież żyjemy w XXI wieku, jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, a czasami zachowujemy się jak dzikusy zostawiając po sobie kupę śmieci, a potem jeszcze narzekamy, że jest tak brudno.

Zapewne wszyscy się zgadzamy, że miło jest patrzeć na czysty (bez śmieci), skoszony trawnik oraz obsypane kwiatami klomby. Za czystość w otaczającym nas środowisku odpowiadają nie tylko służby miejskie, ale przede wszystkim my sami. Dlatego powinniśmy wszystkie śmieci wyrzucać do specjalnie przystosowanych do tego kontenerów i koszy. Wyjeżdżając z pikniku zabieramy ze sobą wszystkie puste butelki, plastikowe talerze i sztućce, itd. zostawiając miejsce, w którym odpoczywaliśmy nietkniętym przez odpady cywilizacji.

Trzeba traktować naturę z szacunkiem i odpowiedzialnością, wtedy i ona odwdzięczy się nam malowniczymi krajobrazami zachęcającymi do odpoczynku. Warto również zwracać uwagę swoim znajomym, jeśli beztrosko wyrzucają śmieci, gdzie się da, a także uczyć swoje dzieci szacunku do przyrody i dbania o środowisko.

Chociaż sprzątanie po swoich psach nie jest zbytnio rozpowszechnione w naszym mieście, zachęcam do tego wszystkich gorąco. Wtedy nie będziemy zmuszeni lawirować między kupami na wiosnę, kiedy, niczym przebiśniegi, zaczynają się pojawiać spod topniejącego śniegu.

Podejrzewam, że wszyscy lubimy o sobie myśleć jako o ludziach inteligentnych, odpowiedzialnych, więc aby takie myślenie było w pełni uzasadnione, zachowujmy się odpowiedzialnie również w stosunku do środowiska.

Jutrzenka 5/2011, s.24

Friday, April 8, 2011

Problem bezpańskich psów w Rumunii

Ostatnio na facebook'u jest głośno w sprawie rzekomego "masowego mordowania psów w Rumunii"(http://www.causes.com/causes/496569), zbierane są głosy, organizowane protesty, oskarżane rumuńskie władze, ale także publikowane agresywne komentarze (co w żaden sposób nie cechuje ludzi kulturalnych) skierowane ogólnie do społeczeństwa rumuńskiego.

Cała sprawa bazuje na niedawnym uśpieniu psów ze schroniska Râşnov, gdzie owszem wiele psów zostało poddanych eutanazji, ale po tym jak weterynarze stwierdzili poważne choroby. Mało kto wysila się, żeby zebrać wiarygodne informacje i poznać całą sytuację przed tym jak wyzywać Rumunów od żebraków i prostytutek na publicznej stronie causes.com (co zresztą nie ma nic do tematu zabijania psów). Może warto najpierw rozeznać się w temacie, poczytać wiadomości lokalne na ten temat. Problem bezpańskich psów jest dosyć poważny w Rumunii, a według deputowanego Vasile Gherasim, stał się juz problemem narodowym. Według danych jednego ze szpitali w ciągu ostatnich dwóch lat tylko w samym Bukareszcie zostało pogryzionych przez bezpańskich psów 25000 osób. Nic więc dziwnego, że władze zadecydowały przygotować projekt ustawy regulującej albo przynajmniej próbującej uregulować ten problem. Poniżej postanowienia określone w projekcie tej ustawy:

- Lokalne samorządy będą musiały z własnych środków urządzić schroniska dla bezpańskich psów i założyć Rejestr ewidencji psów posiadających właściciela lub nie.

- Również do Lokalnych Samorządów będzie należała decyzja, co robić ze zwierzętami złapanymi na ulicy, których właściciel się nie znajdzie w ciągu 14 dni.

- Sterylizacja wszystkich suk z właścicielem, oprócz tych hodowanych w gospodarstwach rolnych.

- Koszty sterylizacji poniosą Urzędy miast.

- W celu pokrycia tych wydatków zostanie wprowadzony podatek lokalny, którego wysokość zostanie określona w każdym regionie oddzielnie.

Jak widać nie ma ani słowa o masowym mordowaniu psów. Ale lokalne organizacje zajmujące się ochroną zwierząt nie dają się przekonać. Proponują ponowne wypuszczenie psów na ulicę po sterylizacji, co tak naprawdę mija się z celem, ponieważ bezpańskie psy, wolno chodzące po ulicach, stanowią przede wszystkim zagrożenie dla mieszkańców miast, a po drugie będą umierać z głodu i chorób. Organizacje pozarządowe straszą, że w przypadku wprowadzenia tych zmian, mają zamiar domagać się bojkotowania rumuńskich produktów oraz turystyki, co może poważnie skazać się na rumuńskiej gospodarce.

Ja jeszcze mogę zrozumieć protesty lokalnych organizacji, ale komentarze Polaków na stronie, wspomnianej na początku, wychodzą poza wszelkie ramki. Zacznijmy od tego, że nie mają one nic do rzeczy. Zamiast obrażać naród rumuński za coś, do czego nawet jeszcze nie doszło, można zproponować jakieś lepsze rozwiązania, jeśli nie są zadowoleni z pomysłów rumuńskich parlamentarzystów. Natomiast ci najbardziej rozżaleni losem bezpańskich psów mogą skontaktować się ze schroniskami i organizacjami w Rumunii w celu adopcji zwierząt z Rumunii zamiast zrażać ludzi swoimi mało kompetentnymi komentarzami.



Thursday, April 7, 2011

Zarządzanie czasem

Czas leci bardzo szybko, coraz szybciej. Dlatego bardzo ważne jest dobrze go wykorzystać, żeby zdążyć zrobić wszystko, co zaplanowaliśmy, wszystko to, co nie daje nam spokoju, o czym marzymy, do czego podążamy. Nie wiem, czy sobie uświadomiłeś, drogi Czytelniku, ale tak popularne dzisiaj „Nie mam czasu” to zwykła wymówka stosowana, świadomie lub nie, w relacjach międzyludzkich, ale też często w relacjach z samym sobą, kiedy odczuwamy jakiś dyskomfort psychologiczny z powodu tego, że czegoś nie zrobiliśmy. W rzeczywistości nie ma czegoś takiego jak „Nie mam czasu”, jest raczej „Nie umiem dobrze nim zarządzać”.

Jest wiele sposobów na zaoszczędzenie czasu: planowanie, łączenie spraw, określenie priorytetów, rezygnacja z czegoś na rzecz czegoś innego, itd. I podejrzewam, że znakomita większość z nas doskonale o tym wie… w teorii. Więc dlaczego ciągle nie mamy czasu? Odpowiedź jest prosta: jesteśmy leniwi, zbyt leniwi, żeby tę wiedzę teoretyczną aplikować w praktyce. Wolimy zajmować się rzeczami mało ważnymi, nie wymagającymi dużo wysiłku lub po prostu „płynąć z prądem”, tym samym marnując swoje umiejętności, przepuszczając okazje, zaniedbując znajomości. Bardzo możliwe, że są tacy, którym z tym dobrze, którym taki stan rzeczy nie przeszkadza. Zostawmy ich, takim nie pomożemy dopóki sami tego nie zechcą. Skoncentrujmy się na tych, którzy chcą coś zmienić, którzy pragną „zrobić różnicę” (od amerykańskiego „make a difference”).

Na start wystarczy chcieć, ale naprawdę chcieć. Nawet, jeśli posiadamy tylko chęć, a (jak się może wydawać na pierwszy rzut oka) nie mamy możliwości. Możliwości nie lubią przychodzić same, wolą, żeby je ktoś znalazł. A dobre chęci stanowią punkt wyjścia. Później rozglądamy się za możliwościami, szukamy rozwiązań. Ważne jest dokonać dokładnej analizy, określić sprawy dla siebie najważniejsze i od nich zacząć.

Oczywiście nie da się od razu zrobić wszystkiego, nawet nie próbujmy. Można zrealizować kilka najważniejszych spraw, wtedy uczucie satysfakcji może sprawić, że dyskomfort z powodu zaległych zadań odchodzi na drugi plan. W przypadku, gdy jest dużo spraw o porównywalnej ważności, można robić je po kolei. A czasem, w natłoku problemów, warto sobie zrobić przerwę i odpocząć, nabrać dystansu i ze świeżym umysłem wrócić do zadań. Po małym odpoczynku problemy wydadzą nam się mniej straszne i łatwiej znajdziemy rozwiązanie.

Są też ludzie, dla których czas to wszystko co im zostało i często nie jest jego aż tak dużo. W takich sytuacjach szczególnie ważne jest przeznaczyć go na rzeczy właściwe.

Czasami może nam się wydawać, że jeszcze jesteśmy młodzi i mamy bardzo dużo czasu przed sobą. Może tak, a może i nie. W życiu nigdy nic nie wiadomo, dlatego nie należy marnować czasu i czekać nie wiadomo na co. Lepiej traktować go z szacunkiem i nie łudzić się tym, że będzie dla nas łaskawy.

How do you know (2010)


I like the way he (George) looks at her :)))

Monday, March 28, 2011

XIX Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Warszawie

W tym roku Wielka Orkiestra zagrała po raz dziewiętnasty w wielu miastach Polski i poza jej granicami. Kwestowanie na ulicach miast, 800 koncertów z udziałem 1,3 tyś. wykonawców, licytacja złotych kart telefonicznych, złotych serduszek oraz wielu innych wartościowych przedmiotów – i to wszystko dla dzieci z chorobami urologicznymi i nefrologicznymi. A oto jak grała Orkiestra w Warszawie.

Po wizycie w zabrzańskiej kopalni Guido i uroczystym rozpoczęciu XIX Finału w Chorzowie Jurek Owsiak przyleciał OrkiestroLOTem do Warszawy, gdzie około godziny 14:00 ruszył bieg „Policz się z cukrzycą”. Specjalnie dla biegaczy i wszystkich obecnych przed Pałacem Kultury i Nauki zagrała Orkiestra Reprezentacyjna Stołecznego Garnizonu, a generał Andrzej Matejuk własnoręcznie oddał strzał na start piątego już biegu na rzecz diabetyków. Sam generał nie startował ponieważ, jak tłumaczył, grał dla Orkiestry w piłkę nożną przeciwko najlepszym piłkarzom Polski i również najlepszym artystom. Bieg rozpoczął się na Placu Defilad, a dalsza trasa przebiegała przez Aleje Jerozolimskie, Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, ulice Miodową, Senatorską, Wierzbową i Plac Piłsudskiego. Ten pięciokilometrowy odcinek pokonało 3047 biegaczy z całej Polski i zwycięsko dotarło do mety na Placu Defilad.

Na scenie głównej przy Placu Defilad dla Orkiestry zagrali Jelonek, Kumka Olik, Łąki Łan, Enej, Sen oraz Pampeluna. Natomiast na dziedzińcu ratusza dzielnicy Bemowo oddano hołd dla króla popu Michaela Jacksona.

O godzinie 20:00 zgromadzeni przed PKiN warszawiacy i goście stolicy mieli okazję podziwiać Światełko do nieba, czyli przepiękny, artystyczny i zapierający oddech w piersi pokaz sztucznych ogni. Milion błyszczących cząsteczek łączyło się nad głowami widzów w przeróżne kompozycje, żeby chwilę później rozpuścić się w powietrzu aby dać miejsce następnym. To było prawdziwe przedstawienie! Fajerwerki eksplodowały w rytmie muzyki i sprawiały wrażenie niebiańskiego tańca ogni.

Podczas XIX Finału WOŚP w Warszawie doszło też do kilku incydentów, chodzi o kradzież i próby kradzieży puszek z pieniędzmi od wolontariuszy. Na szczęście złoczyńców udało się szybko zatrzymać, a jednego z nich na komisariat przyprowadziła sumienna matka.

Finał zakończył się trochę po północy licytacją złotych kart telefonicznych i złotych serduszek w studiu TVP2.



Thursday, February 24, 2011

Legally Blonde (2001)

To jest mój ulubiony film, który mogę oglądać i oglądać i mi się nie nudzi. Kiedy mam zły humor, włączam sobie i działa od razu. I choć niebieskooka blondynka może niektórych wkurzać swoimi "logicznymi" wnioskami i wystrzelonymi w kosmos planami, uważam, że w niektórych aspektach jest ona warta naśladowania.

Zacznijmy od tego, że miała odwagę zostawić swój różowy świat, gdzie wszyscy ją lubili i pojechać na nudne studia prawnicze po to, żeby zrealizować swój plan. Nawet ostrzeżenia ojca "Darling, law school is for people who are boring and ugly and serious" nie przeszkodziły.

Pomimo to, że na początku napotykała na same trudności i niemiłych ludzi, którzy chcieli jej pokrzyżować plany ona potrafiła uśmiechać się w odpowiedzi na ich kwaśne miny i dziwne spojrzenia. Właśnie tak powinna iść przez życie kobieta, podążać na przód z podniesioną głową, z uśmiechem na twarzy nie przejmować się "hienami", które chcą jej popsuć plany.

Główna bohaterka jest ładna, zadbana, elegancka i ma w sobie to "coś", co nie pozwala o niej zapomnieć (np. perfumowane CV na różowej kartce). Oprócz tego pokazała wszystkim, że nie jest głupią blondynką, że potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji (nawet na poważnie zająć się studiami, chociaż to nie wchodziło początkowo do jej planów).

Pokazała wszystkim, że warto wierzyć w ludzi, warto wierzyć w siebie, angażować się we wszystko z pasją oraz że nawet w "boring suits" można wyglądać pociągająco:)

Burlesque (2010)

Historia utalentowanej dziewczyny z prowincji, która przeprowadza się do dużego miasta z nadzieją zrealizować swoje marzenia jest często przedstawiana w produkcjach zachodnich. Jako przykład można podać film "Coyote ugly" ("Wygrane marzenia"), gdzie nawet scena z okradzionym mieszkaniem jest taka sama, tyle że pieniądze były schowane u jednej w lodówce, a u drugiej w toalecie (moja kuzynka powiedziała "Lepiej by założyła sobie PO Box zamiast trzymać pieniądze w mieszkaniu;)). Pomyślałam, że okradną główną bohaterkę już w momencie, kiedy ona te pieniądze chowała w tej toalecie:)Udawało mi sie nawet zgadnąć całe frazy ze scenariusza.
Nie jest to film ambitny, niemniej jednak, jest bardzo lekki, momentami zabawny, bezwstydny, wulgarny i ogląda się dosyć przyjemnie. Dużo pięknych kobiet, figlarnych strojów, energicznych tańców i muzyki. W sam raz na poprawę nastroju. Kobiety również mają na co popatrzeć. Mam na myśli barmana Jack'a i jego pudełko z ciasteczkami ;)


Poza tym warto podkreślić niesamowite głosy Christiny i Cher. Ta ostatnia, trzeba przyznać, wciąż bardzo dobrze się trzyma pomimo, że jest już nie pierwszej młodości, w odróżnieniu od młodszych od niej Whitney Houston czy Marie Fredriksson z Roxette. Oczywiście wygląda, jak wygląda nie bez pomocy chirurgii plastycznej, ale to już oddzielny temat.

Niektórzy krytycy określają wątek miłosny pomiędzy Ali i barmanem Jackiem jako staroświecki. I tak jest, uczucie rozwija się powoli, nie narzuca się i nie dominują sceny łóżkowe. Osobiście nie widzę w tej staroświeckości nic złego. Tak naprawdę miłość jest trochę staroświecka. Zakochany mężczyzna jest raczej nieśmiały, jakby się boi zrobić jakiś zły krok, żeby nie spłoszyć obiektu swoich uczuć. I ta "staroświeckość" wątku miłosnego bardzo dobrze kontrastuje ze skąpymi ubiorami wyzwolonych panienek, które można podziwiać w akcji przez większość filmu. 

Ja rozdzielam filmy na kilka kategorii. Są takie, które nie mogę oglądać i wyłączam po 10 minutach. Takie, które mogę obejrzeć raz i takie, które jestem w stanie oglądać po kilka razy. O Burlesque powiem tak, obejrzałabym go jeszcze raz.

Tuesday, February 22, 2011

Kochać, niczego nie oczekując w zamian...

Dzisiaj tłumaczyłam list do redakcji i bardzo mnie wzruszył ten tekst. Powinniśmy się uczyć od babci Liuni!

"Nasza babcia


27 stycznia 2011 roku zatrzymało się serce styrczanki Łucji Górskiej. Mówiliśmy do niej babcia Liunia.


Babcia Liunia mieszkała w bardzo przestronnym i jasnym domu razem ze swoją wielką rodziną: ona z mężem, sześć synów i córka. Z czasem dzieci opuściły rodzinny dom, żeby założyć własne rodziny. Ale pomimo to, dom nigdy nie był pusty. Siedemnaścioro wnuków zapełniło go wesołym gwarem i hałasem. A potem dołączyło jeszcze czworo prawnuków!
W rzeczywistości babcia Liunia miała o wiele więcej wnuków – wspomniałam tylko o tych, którzy kiedykolwiek odwiedzili naszą małą wioskę Styrcza.
Kiedy jeszcze nie mieliśmy Domu Polskiego, jego rolę pełnił dom babci Liuni. Pielgrzymi, studenci z Polski, telewizja, artyści, badacze naukowi i nawet przedstawiciele ambasady polskiej – wszyscy byli tam mile witani. Babcia Liunia przyjmowała WSZYSTKICH, a jeśli była taka potrzeba, oferowała także nocleg. Pocieszała dobrym słowem. Hojnie dzieliła się swoją mądrością. Każdy, kto przebywał u babci Liuni w gościach, miał wrażenie, że powrócił do czasów dzieciństwa. Każdy czuł się kochanym wnukiem siedząc obok kochającej babci. Była babcią dla nas wszystkich.
Łucja Górska miała rzadki talent: obdarzyć miłością i zjednać sobie wszystkich, kto do niej przychodził nawet, jeśli na bardzo krótki czas. Jej serce było niewyczerpalnym źródłem miłości – ani na moment nie przestawało kochać. Kochać, niczego nie oczekując w zamian.
Babcia Liunia odeszła. I każdy, kto nawet po krótkim spotkaniu stał się jej wnukiem, będzie za nią tęsknił…


Alla Klimowicz"

Wednesday, February 16, 2011

Kopalnia Soli „Wieliczka” – bezcenny zabytek, nowoczesne przedsiębiorstwo

Kopalnia soli w Wieliczce to nie tylko znana na całym świecie atrakcja turystyczna, ale również jedno z najstarszych przedsiębiorstw produkcyjnych Europy. To także polska marka, wszak w Wieliczce przed wiekami po raz pierwszy zaczęto oznaczać produkt (sól) marką – herbem kopalni. Dzisiaj to nowocześnie zarządzana firma, która umiejętnie łączy wielowiekową tradycję ze współczesnością.

Źródło dochodów państwa

W czasach Kazimierza Wielkiego jedną trzecią dochodów państwa zapewniały zyski ze sprzedaży wielickiej soli. Szły one na utrzymanie dworu królewskiego i zamków strzegących szlaków handlowych. Korzystały z nich rody zasłużone dla kraju. Zapewniały finansową podstawę świeżo powołanej krakowskiej Alma Mater. Dzięki wprowadzonym regulacjom, dobrej organizacji pracy i wydobycia cennego kruszcu, już w średniowieczu kopalnia stała się jednym z największych przedsiębiorstw salinarnych w Europie. Czasy Monarchii Austro-Węgierskiej były z kolei okresem stabilizacji i poprawy stanu technicznego kopalni. Lata międzywojenne zaowocowały rozbudową kopalni jako zakładu produkcyjnego, ale także rozwojem funkcji turystycznej i leczniczej. Wszelkie działania zahamował wybuch II wojny światowej, ale fatalne skutki dla kopalni przyniósł dopiero okres powojenny. Wtedy to podjęto intensywną eksploatację złoża, nie zważając na konsekwencje. Skutki tych działań niwelowane są do dziś.


Od wydobycia do turystyki

Wpisanie kopalni na listę UNESCO rozpoczęło nowy etap. Po wielu stuleciach eksploatacji soli zaczęto bardziej doceniać jej historyczną i kulturotwórczą rolę. Przełomowy był jednak rok 1992, gdy doszło do potężnego podziemnego wycieku wody na głębokości 160 metrów. Poważnie zagrożona była wtedy kopalnia i istniejące nad nią miasto Wieliczka. Udało się opanować napływ wody, ale to dramatyczne wydarzenie było sygnałem, że niezbędne są intensywniejsze prace nad zabezpieczeniem wyrobisk.
W 1996 roku górnicy definitywnie zakończyli eksploatację solnych pokładów. Na rynek trafia rocznie ok. 16 tyś. ton wielickiej soli, ale uzyskiwane są one nie drogą wydobycia, lecz jak gdyby „przy okazji”, w procesie odparowywania soli z kopalnianych wód.
Teraz władze kopalni koncentrują się na zachowaniu dla przyszłych pokoleń zabytkowych podziemi i udostępnianiu pomnika historii, kultury, przyrody, techniki, a także miejsca kultu.


Zabezpieczanie wyrobisk

Zabezpieczanie kopani polega na zwalczaniu zagrożeń: wodnych, gazowych i zawałowych. Kopalnia jest sukcesywnie osuszana, komory nie posiadające wartości historyczno-kulturowej zasypywane są piaskiem. Jednocześnie komory o zabytkowej wartości zabezpiecza się przez wklejanie w górotwór kotew – długich rurek lub prętów, które przytwierdzają wierzchnią warstwę komory do głębszych skal. Kotwy zabezpieczają wyrobiska, nie zmieniając ich kształtu. Zabytkowe komory zabezpieczane w ten sposób w ostatnich latach to: Michałowice, Maria Teresa II, Dworzec Gołuchowskiego, Witos, Pistek, Urszula, Drozdowice IV, kaplica św. Jana, Lebzeltern, Stajnia Gór Wschodnich, III/140, Pieskowa Skała, Lill, Kazanów.


Rewitalizacja terenów

Równolegle z pracami podziemnymi trwa rewitalizacja starych obiektów kopalnianych na powierzchni. Prace obejmują m.in. likwidację zbędnych obiektów związanych z dotychczasową produkcyjną działalnością kopalni, które ze względu na pogarszający się stan mogą powodować zagrożenie dla bezpieczeństwa ludzi i środowiska. „Wracamy do koncepcji parku zdrojowego z 1840 roku. W parku św. Kingi powstaną obiekty, które służyły będą turystyce, rekreacji i lecznictwu” – mówi prezes kopalni Zbigniew Zarębski. Park św. Kingi zmieni się w stylowe miejsce odpoczynku turystów i mieszkańców. Obok hoteli i uzdrowiska powstaną obiekty małej architektury, urządzona zostanie zieleń.
Jednym z celów strategicznych kopalni na najbliższe lata jest też podnoszenie efektywności zarządzania. Przed wiekami kopalnia była liderem we wdrażaniu nowych rozwiązań organizacyjnych i technicznych. Teraz wprowadzane są często pionierskie systemy i programy w zarządzaniu, informatyce, controllingu.


Podziemia tętniące życiem

Turystom z całego świata kopalnia znana jest z podziemnej trasy turystycznej – najcenniejszych pod względem historycznym, kulturowym, geologicznym i widokowym wyrobisk. Podejmowane przez kopalnię działania mają zapewnić wszystkim odwiedzającym wielickie podziemia najwyższy komfort zwiedzania oraz bezpieczeństwo w obiekcie górniczym.
Rynek usług turystycznych cechuje się dużą wrażliwością i koniecznością dopasowywania się do jego wymogów. Rosną potrzeby i wymagania gości, a tym samym powstaje konieczność ciągłej modernizacji zarówno trasy turystycznej jak i sąsiadujących z nią wyrobisk. Każde pokolenie górników pragnie, bowiem, pozostawić po sobie ślad działania, toteż kopalnia zmienia się, poszukuje nowoczesnych rozwiązań, które choć dostosowują obiekt do wymagań współczesności nie naruszają jego zabytkowego charakteru.

Czyż kaplica św. Kingi, perła wielickich podziemi, nie byłaby tylko pustą salą pełną rzeźb, gdyby nie udzielane w niej śluby, odprawiane co tydzień msze święte, wreszcie koncerty muzyki poważnej? Nieustanna ludzka obecność czyni z kopalni wyjątkowe miejsce, w którym imponująca przeszłość splata się z teraźniejszością. Jesteśmy świadkami i strażnikami niezwyczajnej ciągłości dziejów obiektu, który wciąż się rozwija.

Kopalnia to bez wątpienia serce Wieliczki, żywo bijące dzięki ogromnej liczbie turystów. Mieszają się języki, narodowości często bardzo egzotyczne – odwiedzają kopalnię m.in. mieszkańcy Egiptu, Sri Lanki, Mauritiusa, Kenii, Kolumbii, Hong-Kongu, bowiem sława wielickich podziemi dociera nawet do najodleglejszych zakątków świata.
Ogromne wydrążone w soli przestrzenie, piękne podziemne pejzaże, urokliwe solankowe jeziorka, kaplice będące świadectwem głębokiej i szczerej wiary górników – wędrówka trasą turystyczną na długo pozostaje w pamięci. W czasach, gdy Polskę wymazano z mapy Europy, wizyta w Wieliczce miała charakter patriotycznego obowiązku, manifestacji narodowej tożsamości. Również dzisiaj każdy Polak chce odwiedzić Wieliczkę. Mówi się, że czyni to przynajmniej trzykrotnie – najpierw jako dziecko, by po latach wrócić z własnymi pociechami, potem z wnukami pokazać im wspaniałość podziemnego świata.

Organizacja ruchu turystycznego jest tak pomyślana, by zagwarantować zwiedzającym jak największą satysfakcję, a sam ruch uczynić płynnym i sprawnym. Nadto trasa turystyczna posiada odcinki dostosowane do potrzeb gości niepełnosprawnych, którzy mają możliwość zwiedzenia najpiękniejszych miejsc kopalni, m.in. kaplicy św. Kingi.

Oprócz obsługi ruchu spółka trasa turystyczna zajmuje się także działalnością biznesową. W strukturze sprzedaży następuje ciągły wzrost udziału sfer okołoturystycznych, organizacji imprez, gastronomii, wreszcie lecznictwa. Prężnie rozwija się również Podziemny Ośrodek Rehabilitacyjno-Leczniczy, który oferuje unikatową na skalę światową aktywną rehabilitację układu oddechowego prowadzoną na III poziomie kopalni w komorach Jezioro Wessel i Stajnia Gór Wschodnich.
Dzięki powołaniu spółki trasa turystyczna kopalnia jest obecnie jedynym tej klasy obiektem w Polsce, który w zakresie udostępniania obiektu zabytkowego nie korzysta z pomocy państwa. W ciągu 10 lat istnienia spółki udało się wypracować środki, które posłużyły rozbudowie turystycznej infrastruktury, a Kopalnia Soli „Wieliczka” stała się rozpoznawalną na świecie wizytówką Polski o niepodważalnej marce.

Do wielickich podziemi warto powracać. Wprowadzane zmiany, udogodnienia i nowe propozycje sprawiają, że podziemny świat odkrywany jest na nowo. Poprawia się komfort zwiedzania i jakość obsługi przewodnickiej.
Działania Kopalni Soli „Wieliczka” spotykają się z uznaniem, o czym świadczą przyznawane jej nagrody. Czytelnicy dziennika Rzeczpospolita uznali kopalnię za pierwszy cud Polski, zaś czytelnicy National Geographic, za jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi.

Jutrzenka 2-3/2011