Tuesday, May 24, 2011

Dwie byłe „Jaskółki”* w Sopocie


IMG_8387
From Sopot with love

W tym roku Święta Wielkanocne minęły bardzo, ale to bardzo, nietradycyjnie. Nie było baranka, ciast, nawet pisanek. I świątecznego obżarstwa też nie było. Było za to dużo spaceru, morskiego powietrza i ryb, a wielkanocny obiad składał się z przysmaków ze „strefy dobrych cen” w McDonalds.

Większość bliskich i znajomych pojechała na święta do swoich rodzin, a nam z kuzynką Anią, z różnych przyczyn, nie udało się w tym roku zawitać do Mołdawii na Święta. Postanowiłyśmy zatem Wielkanoc spędzić w Sopocie. W sobotę wielkanocną z samego rana wsiadłyśmy do pociągu Tanich Linii Kolejowych do Gdyni i po, mniej więcej, siedmiu godzinach wysiadłyśmy na dworcu w Sopocie. Przy okazji widziałyśmy przez okno Stocznię Gdańską. Te ogromne konstrukcje naprawdę robią wrażenie!

W Sopocie byłam wiele lat temu na koloniach, ale, jak się okazało, nic nie pamiętałam z tamtego wyjazdu. A Sopot jest piękny: ładne secesyjne kamieniczki, zadbane ogródki, parki i kolorowe klomby. Najbardziej zaimponował mi brak hałasu samochodów, syren i to że nikt nigdzie się nie spieszył.

Pogoda, można powiedzieć, dopisała. Pomimo to, że było jeszcze dosyć zimno (jak to nad polskim morzem) słońce cieszyło turystów swoimi promieniami i rozgrzewało piasek na plaży do tego stopnia, że swobodnie można było zdjąć buty i zanurzyć gołe stopy w piasku (co też zrobiłyśmy).

Największy zabytek Sopotu to, oczywiście, drewniane molo (podobno jedno z największych w Europie). Na samym jego końcu trwały prace budowlane nad przyszłą przystanią jachtową. Mnóstwo ludzi spacerowało tam i z powrotem albo po prostu wpatrywało się w horyzont. Niedaleko plaży i molo znajduje się, zabytkowa już, Latarnia Morska, która jest udostępniana do zwiedzania turystom. Po jednej i po drugiej stronie mola sprzedawcy biżuterii bursztynowej i pamiątek rozłożyli swoje skarby. Kupiłyśmy sobie magnesy z Sopotem na lodówkę, a ja kupiłam dwie broszki z bursztynem: jedna w kształcie nutki, a druga w kształcie klucza muzycznego.

Spacerując plażą doszłyśmy do przystani rybackiej, gdzie stały łodzie rybaków. Tuż niedaleko przystani jest bar o tej samej nazwie („Przystań”), gdzie serwują pyszne ryby sezonowe pieczone beztłuszczowo w specjalnym piecu. Podobno niektóre polskie gwiazdy i gwiazdeczki są w tym barze częstymi gośćmi i nie ma co się dziwić, rybka – palce lizać!

A niedaleko naszej kwatery znalazłyśmy klimatyczną herbaciarnię „Jamajka” (na ulicy Grunwaldzkiej), gdzie napiłyśmy się pysznej herbaty owocowej z kawałkami suszonych owoców. Oprócz herbaty i kawy można było tam nabyć także wino. Na półkach zobaczyłam także wina mołdawskie m.in. Lidia oraz Codru.

W niedzielę wielkanocną udałyśmy się na mszę świętą, żeby uczcić zmartwychwstanie Jezusa. W tym dniu ksiądz wygłosił bardzo pouczające kazanie, niektóre fragmenty pamiętam doskonale, może dlatego, że są dla mnie szczególnie aktualne. Otóż mówił on o tym, że bez względu na wszystko powinniśmy być dobrzy i wyrozumiali dla ludzi. To, że inni są niemili nie może służyć usprawiedliwieniem dla nas: „Wszyscy tak robią”. Każdy będzie się rozliczał w końcu ze swoich własnych działań. Warto sobie o tym przypominać w chwilach, kiedy opadają ręce i nie ma już sił, żeby nadstawić drugi policzek.
 
Z jednej strony było nam trochę przykro, że nie mogłyśmy spędzić świąt z całą rodziną i najbliższymi w tradycyjnej atmosferze, ale z drugiej – ta podróż była nowym pięknym doświadczeniem i dowodem na to, że można przeżyć święta (i to bardzo fajnie) nie obżerając się.


Latarnia Morska




Molo






Przystań rybacka






*dla tych, którzy nie są w temacie, należałyśmy z Anią do zespołu wokalnego “Jaskółki” przy Domu Polskim w Bielcach, Mołdawia.


No comments:

Post a Comment